Z Banteay Srei udalismy sie nad Tonie Sap to największe jezioro w Azji południowo-wschodniej, którego poziom wód w zależności od pory roku zmienia się o około 8-14 metrów. Na jego wodach znajduje się wiele pływających wiosek, a większość mieszkańców trudni się rybołówstwem ponieważ jezioro jest jednym z najbardziej zasobnych w ryby słodkowodne akwenów na świecie.
Wedlug przewodnika i przejrzanych wczesniej informacji na forach zdecyodowalismy sie tam pojechac. Droga z swiatyni zajela niecale 1,5h. W tym czasie mijalismy khmerskie bambusowe domki na wysokich palach, niezapomniane widoki i delektowalismy sie owocami zakupionymi przy drodze. Po dojechaniu do celu okazalo sie ze lodz, ktora zabierze nas do wioski to koszt $45/osoba!!! cena kosmos jak na Kambodze, zrobilismy w tyl zwrot i nagle uslyszelismy od biletera obwieszonego zlotem i zlotym usmiechem $35. Jako, iz jechalismy tu dosc dlugo zdecydowalismy sie poplynac. Na lodzi bylismy tylko my dwoje, sternik, jego kuzyn tlumacz i maly 7 letni masazysta.
Program wyglada tak: doplyniecie do sklepu i ewentualny zakup przyborow szkolnych, slodyczy lub jedzenia dla dzieci w szkole. Nastepnie do szkoly z darami i lokalnej restauracji gdzie powinna byc farma krokodyli i powrot.
Ledwo wsiedlismy do lodzi a 7 letnie dziecko za $10 dolarow chcialo masowac nam nogi. Odmowilismy i do konca sie do nas nie odzywal. Okolo 30min zajmuje wyplyniecie kanalem prowadzocym do jeziora i okolo 30min do wioski w jedna strone. Jeszcze do niej nie doplynelismy a cos podobnego co mialo byc lodzia a wygladalo na lupinka od kokasa z silnikiem hondy podjechalo i na poklad wskoczyl maly chlopiec powtarzajac; 'buy cola one dollar....' szybka odmowa i ruszyli do kolejnych turystow. Zanim doplynelismy do sklepu obraz biedy a wrecz nedzy ugryzl nasze uczucia. Siedzielismy w ciszy, odechcialo sie robienia zdjec, przestalismy myslec o pragnieniach.
Dotarlismy do sklepu, pokazano co mozemy zakupic dla dzieci w szkole. Zdecydowalismy sie w tak ponurym miejscu oslodzic dzieciakom zycie i zakupic duza paczke lizakow za $5. Gdy nasz wybor padl na slodkosci nasz tlumacz powiedzial,ze to niezdrowe i napewno zaszkodzi, mamy kupic jedzenie $10 lub za tyle samo zaszyty i dlugopisy. Zapachnialo nam to jakims przekrentem i w efekcie czego podziekowalismy. Jak sie okazalo pozniej TRAF W 10tke! Nastepnie wyrzucono nas przy jedynej restauracji, gdzie w 3secundy zjawilo sie pelno lodzi z calymi rodzinami na zebry. Czlowiek stal na pomoscie i patrzyl na wyciagniete rece - wydawaloby sie, ze wyciagajac dolara z kieszeni czlowiek cos zmieni ale nie. Wrzask ludzi proszacych o dary, biegajace dookola nagie dzieci i kilku placzacych patrzac na to wszystko turystow....bardzo przygnebiajacy widok, tkwilo nam to w glowach do poznej nocy. W takich momentach naprawde docenia sie to co sie ma.
Odeszlismy na chwile od tego dramatu a nasz wzrok skupil sie na wspomnianej szkole, zauwazylismy ze wszystkie ksiazki zakupione przez turystow przemycane byly z powrotem do sklepu do ponownej sprzedazy - zalosne! dlatego nie moglismy kupic jedzenia bo to nie wrociloby jakbysmy dzieciaki poczestowali! Zerknelismy tez tylko na wspomniana farme krokodyli, baaa.. jest to pomieszczenie, do ktorego zostaly wrzucone wszystki gady, ktore zlapano w jeziorku, jest to raczej umieralnia a nie farma.
W drodze powrotnej tlumacz opowiedzial nam, ze nawet jesli te dzieci, ktore finansuja w 100% turysci czegos sie naucza i tak wroca na wede jako rybacy. Szkola jest atrakcja a nie ratunkiem aby sie z biedy wyrwac. - przykre.
Byl to dla nas dzien wielkiej refleksji.